wtorek, 10 lutego 2009

CD

Jak już wspomniałem, mieszkaliśmy w dość dużym baraku, w którym była jedna duża sala żołnierska, pokój dowódcy, stołówka i świetlica, takie 2 w jednym oraz kuchnia z przyległymi magazynami. Wokół lasy i trawiaste, ogromne lotnisko. Jakieś 150-200 metrów od nas był podobny barak, ale w nim mieszkali ruscy żołnierze, z którymi nie mieliśmy żadnego kontaktu. To były dużo młodsze od nas chłopaki, do których, co poniedziałek przylatywał helikopter z listami, jedzeniem itp.
Któregoś dnia przyszli do nas, bo w TV leciał ruski film, a ich telewizor akurat nawalił, no i biedaki nie mieli wyboru. Nam to oczywiście nie sprawiło żadnego kłopotu, była to nawet jakaś rozrywka, bo ludzie z innego świata itd. W trakcie filmu taki Grisza zapytał, czy mamy zakurzyć, czyli zapalić. U nas, jak zwykle było w tym zakresie bardzo krucho, więc oni poszli do siebie i przynieśli cały kosz, taki od bielizny, papierosów. Były to tzw. ”Ochotniki” i faktycznie trzeba było być ochotnikiem i desperatem, aby to palić. Ale nim się o tym przekonaliśmy, każdy chętnie sięgnął po fajkę i zapalił. No, co to się wtedy działo, to nie sposób opisać. To były krótkie papierosy, w papierowej tutce, wypełnione w 1/3 tytoniem, reszta to gilza. Po zapaleniu i zaciągnięciu się oczy wychodziły z orbit, mózg się lasował, a członki traciły wszelką władzę. Więcej więc tego nie paliliśmy.
Ruski zaś dowiedziały się od nas o tym, że w okolicy mamy różne znajomości z płcią piękną i bardzo nam zazdrościli. Tego Griszę to potem parę razy na manowce wyprowadzałem, nawet się sobaka w jednej zakochał i potem z tego problemy były, ale to były ruskie problemy nie moje, ja miałem swoje, nic ważnego zresztą, śmieszne raczej, bo z Sylwestrem związane, taki Sylwester w rodzaju „ja i ty”.
Byłem umówiony z jakąś panienką , miało nie być rodziców, no i w ogóle zapowiadało się ciekawie. Do wioski doszedłem kilka kilometrów pieszo, bo inaczej się dało, dziewczyna podjęła mnie jakimiś kanapkami, no i robi się miło, a tu…
Tu muszę ci wyjaśnić pewną rzecz, otóż nasz dowódca, taki młody porucznik zarządził, że każdy wychodzący na lewiznę musiał się wpisać w tajny zeszyt i podać dokładne namiary, żeby w razie czego mógł nas pozbierać.
Tak więc , jak mówiłem , coraz milej, a tu klakson naszej ciężarówki, co znaczyło natychmiast do samochodu. Sprawa była jasna, coś się musiało ważnego wydarzyć. Poprawiłem umundurowanie, wyskoczyłem z domu i na pakę , a tam już paru kolegów jest. Dowiedziałem się od nich, że ze stacji kolejowej, o kilkanaście kilometrów dalej dzwonił oficer kontrolujący, znany nam jako pułkownik Fajba (ze względu na wadę wymowy i brak sympatii)żeby go odebrać, bo on tu na kontrolę przyjechał, w sylwestra, wyobrażasz sobie.
No więc dowódca po drodze nas pozbierał, przed stacją przykryliśmy się plandeką i zabraliśmy służbistę do naszej bazy. On wysiadł i poszedł do dowódcy, a my cichutko do naszej sali i kiedy dyżurny poderwał nas komendą „baczność” i wszyscy byli jak należy. Nikt się nie zorientował, ale co my straciliśmy imprezki, to straciliśmy.
No to na dzisiaj tyle.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz